(i taki jeszcze znak trafiliśmy w drodze powrotnej
;))
To właśnie na przeciwległym krańcu tu można zobaczyć jeszcze pozostałości dawnej Prory. Zdarzenie nowego i starego robi naprawdę piorunujące wrażenie, które pogłębia jeszcze wizyta w Dokumentationszentrum Prora, które od ponad 10 lat dokumentuje historię tego miejsca. Ilość zgromadzonych tam materiałów faktograficznych i fotograficznych jest naprawdę imponująca.
Ostateczny los Prory nie jest przesądzony. Ostatni z bloków został wstępnie sprzedany inwestorowi, ale odrzucono koncepcję architektoniczną, zakładającą znaczne podwyższenie budynku. Ponieważ inwestor nie przedstawił w wymaganym czasie nowej, teren wrócił pod zarząd landu. Obecnie prowadzone są akcje społeczne (np. Denk-MAL-Prora) mające na celu stworzenie w nieprzebudowanej części obiektu ośrodka pamięci i kultury. Co będzie dalej? Nie wiadomo, ale kwestią czasu jest moim zdaniem pojawienie się nowego inwestora, który dokończy dzieła przebudowy. Wszak mieszkania, pardon – penthousy – w tym molochu sprzedają się jak świeże bułeczki. Co każe się zastanowić, jak to się stało, że idee wymarzonych wakacji w społeczeństwie przez te kilka dziesięcioleci aż tak bardzo się nie zmieniła…
Bezpośrednio z Prory jedziemy do Sassnitz, a konkretnie do portu, gdzie można wejść na pokład U-Boota. No dobra, nie prawdziwego niemieckiego U-Boota z czasów II WŚ (takiego zwiedziliśmy kiedyś pod Kilonią, w miasteczku Laboe), ale nie przeszkodziło nam to dodać go do listy. Nie będę się tu specjalnie rozwlekać i napiszę, że jeżeli kogoś interesują takie klimaty, to można zajrzeć. Dzieciom też powinno się podobać. W cenie biletu jest całkiem fajne opracowanie z krótką historią okrętu oraz wszelkimi szczegółami technicznymi. Do tego małżonek wykonał baaardzo szczegółową dokumentację fotograficzną (serio, moglibyśmy zrobić szczegółową rekonstrukcję
;)), ale pozwolę jej sobie tu w całości nie zamieszczać
;) Ograniczmy się do paru zdjęć.
Kiedy udało się nam już opuścić pokład U-Boota, było raczej jasne, że nasza wycieczka na Rugię zbliża się nieubłaganie ku końcowi – na dotarcie na kredowe klify mieliśmy za mało czasu (ostanie wejście było około 17, a jeszcze trzeba liczyć czas na przejście sporego kawałka z parkingu – tymczasem było już dobrze po 17), podobnie rzecz miała się z dojazdem na Kap Arkona. Musieliśmy wziąć też pod uwagę utrudnienia w postaci godzin otwarcia mostu na stały ląd. Zdecydowaliśmy się więc jeszcze tylko podjechać na chwilę do pobliskiego Lohme, zejść do małego portu i obejrzeć Schwanenstein, czyli łabędzią skałę.
A potem przez Lietzow i Bergen wróciliśmy do Stralsundu – tym razem już szczęśliwie przez stary most, z którego nie udało nam się skorzystać rano.
Jak oceniam dzień spędzony na Rugii? Na pewno wykonanie planu byłoby lepsze, gdyby nie problemy z dojazdem i wizyta na ekhem, ekhem, targu. Jak widać nie koncentrowaliśmy się w trakcie tej krótkiej wycieczki na naturze – poznanie Rugii od tej strony wymaga co najmniej kilku dni i chyba lepiej byłoby zrobić to rowerem (ilość ścieżek rowerowych na wyspie idzie pewnie w setki kilometrów). Na pewno negatywnie zaskoczyła nas kwestia parkowania i generalnie spora ilość ludzi w miasteczkach. Skoro było ich tylu we wrześniu w okresie pandemii, to w normalnym sezonie jest pewnie kilkanaście razy więcej. I robi się już spory tłum, który jak dla mnie eliminuje Rugię jako miejsce wyjazdu wypoczynkowego.
No dobrze, to byłoby na tyle z dnia spędzonego na Rugii. W kolejnym odcinku jeszcze krótka rundka po Stralsundzie, a potem jedziemy dalej do Lubeki.Kolejny dzień wita nas ponownie piękną pogodą, więc pakujemy szybko bagaże do auta i postanawiamy wybrać się po śniadaniu na spacer do portu, który widzieliśmy do tej pory tylko po ciemku. Jest środek tygodnia, cicho i spokojnie, jedynie w okolicy głównych atrakcji portu w Stralsundzie – żaglowcu Gorch Fock oraz Ozeaneum – widać więcej ludzi.
Mamy też okazję zobaczyć w końcu w pełnej krasie nasze mostowe nemezis
;) Proszę Państwa, o to jego/jej wysokość Rügenbrücke! (Jeżeli ktoś miał okazję się przejechać, niech opowie, jak było.)
Ozeaneum, czyli oceanarium, a właściwie nowoczesne centrum wiedzy o mrozach i oceanach, jest bez wątpienia ciekawym miejscem, ale nas ciągnie do starego Muzeum Morskiego, które mijaliśmy w trakcie spaceru w pierwszego popołudnia. Tym bardziej, że znajduje się ono w starym, gotyckim kościele i klasztorze, podobnie jak nasze ulubione muzeum wrocławskie, czyli Muzeum Architektury. Faktycznie, wewnątrz można dostrzec sporo podobieństw.
Sama ekspozycja nie była może zbyt fascynująca, koncertowała się na modelach statków i zwierząt, a akwariów z morską fauną i florą było zaledwie kilka. Dodatkowo kilka sali było pustych. Widać, że co ciekawsze eksponaty przeniesiono do Ozeaneum – być może już w związku z przygotowaniami do remontu, który zaczął się w listopadzie 2020 roku i ma potrwać do 2023 roku. Potem muzeum ma zostać otwarte w nowej, odświeżonej formule. Natomiast sam klimat gotyckiego kościoła, któremu nadano nową funkcję – wspaniały.
I tym akcentem nasza przygoda ze Stralsundem kończy się. Jeżeli zastanawiacie się, czy warto tu przyjechać, to odpowiem, że moim zdaniem zdecydowanie warto. Historia miasta jest pełna wzlotów i upadków, ale widać, że zdecydowanie zyskało ono na transformacji po zjednoczeniu Niemiec i ma swój unikatowy klimat. Warto zatem zatrzymać się tu chociażby na kilkugodzinny spacer.
Droga ze Stralsundu do Lubeki zajęła nam ok. 2,5 godziny (głównie przez utrudniony wyjazd ze Stralsundu – policja nadal kierowała ruchem w stronę Rugii). W Lubece zatrzymaliśmy się w hotelu Marcure Luebeck City Center – gdyby ktoś był zainteresowany, szczegółowa recenzja znajduje się w odpowiednim wątku. Ogólnie mogę powiedzieć, że pod względem położenia w stosunku do starego miasta hotel jest w porządku, poza tym jest raczej przeciętny. No i ma mikroskopijny parking, gdzie ciężko wjechać większym autem. Na pewno da się znaleźć coś lepszego z sieciówkowych hoteli w porównywalnej cenie.
Po samym przyjeździe mieliśmy kilka spraw zawodowych do załatwienia, więc udaliśmy się tylko na mały rekonesans, przy okazji odkrywając całkiem sympatyczną miejscówkę z jedzeniem – Peter Pane (która okazała się być sieciówką – przyjdzie nam jeszcze raz w trakcie wyjazdu skorzystać
:)) Nie mam z tego spaceru zbyt wielu zdjęć, bo wiało jak cholera i nie bardzo chciało mi się sięgać po telefon (tym bardziej, że i tak wiedziałam, że kolejnego dnia przejdziemy bardzo podobną trasę). Dlatego póki co tylko kilka zdjęć miasta w nocnej scenerii – dwie ocalałe z bombardowania w trakcie II WŚ bramy miejskie (Holstentor i Burgtor), witryna sklepu ze sławnym marcepanem oraz dworzec główny. Reszta – w kolejnym odcinku
:)
Pierwotny plan zakładał dwa noclegi w Lubece i – poza zwiedzaniem samego miasta – odwiedzenie również Travemünde i dalszy przejazd wybrzeżem w kierunku Heiligenhafen. Potem jednak naszym gospodarzom z Hamburga udało się załatwić wolny piątek w pracy, więc ostatecznie skróciliśmy pobyt do jednego noclegu i zwiedzania miasta dnia kolejnego. W sumie zwiedzanie zajęło nam ok. 6-7 godzin i myślę, że była to optymalna ilość czasu na przespacerowanie się po centrum szlakiem najważniejszych zabytków i odwiedzenie jednego muzeum.
Ale zanim zaczniemy zwiedzać, to warto sobie zadać pytanie, z czym kojarzy się Lubeka? Fascynatom historii średniowiecznej zapewne z Hanzą, fanom historii współcześniejszej - z pierwszym dużym nalotem bombowym na Rzeszę i Willym Brandtem, wielbicielom słodyczy – ze znanym w całej Europie marcepanem. A germanistom (do których należy autorka tej opowieści)? Oczywiście z Tomaszem Mannem i Buddenbrokami. Każdy germanista wie, że rzeczona książka jest najlepszym przewodnikiem po mieście i dlatego obowiązkowo odświeża sobie lekturę przed zwiedzaniem… To ostatnie jest oczywiście żartem, niemniej jednak zwiedzanie Lubeki śladami Tomasza Manna jest popularnym motywem: https://www.visit-luebeck.com/old-town/ ... atic-tours
My jednak zdecydowaliśmy się na zwiedzanie we własnym zakresie, tym bardziej, że z wiadomych powodów staraliśmy się unikać dużych skupisk ludzi. Co swoją drogą nie było łatwe, ponieważ Lubeka – w przeciwieństwie do Stralsundu – od rana była pełna turystów.
Wycieczkę po mieście rozpoczęliśmy od znanej już ze zdjęcia w scenerii wieczornej bramy Holstentor, jednego z najważniejszych hanzeatyckiego zabytków miasta, będącej pierwotnie częścią średniowiecznych fortyfikacji. Od blisko 200 lat brama jest oficjalnym symbolem Lubeki, a w 1987 została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO (razem z innymi zabudowaniami z okresu Hanzy). Pomieszczenia wewnątrz zostały zagospodarowane pod małe muzeum poświęcone historii handlu w mieście, jednak nas od wejścia do środka odstraszyła spora kolejka oczekujących.
Nie tracąc czasu minęliśmy znajdujące się tuż koło bramy średniowieczne spichlerze solne (obecnie znajdują się w nich sklepy i restauracje), przekroczyliśmy rzekę Trave i znaleźliśmy się na starym mieście.
metia napisał:jak bardzo brakuje mi regularnych wizyt w Berlinie.Jak kończył się komunizm i wszyscy jeździli do Berlina na handel, zapytałem mojego dziadka (rocznik 1911), czy byśmy nie pojechali. Odpowiedział, że nie ma sprawy, tylko, że mam zorganizować jakiś czołg bo inaczej nie jedzie.
@bootsBędą w dalszej części. Natomiast w trakcie naszego pobytu w Hamburgu trwały strajki branży rozrywkowej (część lokali nie została objęta pomocą w ramach tarczy), więc nie było tam tak aktywnie, jak by być mogło.
(i taki jeszcze znak trafiliśmy w drodze powrotnej ;))
To właśnie na przeciwległym krańcu tu można zobaczyć jeszcze pozostałości dawnej Prory. Zdarzenie nowego i starego robi naprawdę piorunujące wrażenie, które pogłębia jeszcze wizyta w Dokumentationszentrum Prora, które od ponad 10 lat dokumentuje historię tego miejsca. Ilość zgromadzonych tam materiałów faktograficznych i fotograficznych jest naprawdę imponująca.
Ostateczny los Prory nie jest przesądzony. Ostatni z bloków został wstępnie sprzedany inwestorowi, ale odrzucono koncepcję architektoniczną, zakładającą znaczne podwyższenie budynku. Ponieważ inwestor nie przedstawił w wymaganym czasie nowej, teren wrócił pod zarząd landu. Obecnie prowadzone są akcje społeczne (np. Denk-MAL-Prora) mające na celu stworzenie w nieprzebudowanej części obiektu ośrodka pamięci i kultury. Co będzie dalej? Nie wiadomo, ale kwestią czasu jest moim zdaniem pojawienie się nowego inwestora, który dokończy dzieła przebudowy. Wszak mieszkania, pardon – penthousy – w tym molochu sprzedają się jak świeże bułeczki. Co każe się zastanowić, jak to się stało, że idee wymarzonych wakacji w społeczeństwie przez te kilka dziesięcioleci aż tak bardzo się nie zmieniła…
Bezpośrednio z Prory jedziemy do Sassnitz, a konkretnie do portu, gdzie można wejść na pokład U-Boota. No dobra, nie prawdziwego niemieckiego U-Boota z czasów II WŚ (takiego zwiedziliśmy kiedyś pod Kilonią, w miasteczku Laboe), ale nie przeszkodziło nam to dodać go do listy. Nie będę się tu specjalnie rozwlekać i napiszę, że jeżeli kogoś interesują takie klimaty, to można zajrzeć. Dzieciom też powinno się podobać. W cenie biletu jest całkiem fajne opracowanie z krótką historią okrętu oraz wszelkimi szczegółami technicznymi. Do tego małżonek wykonał baaardzo szczegółową dokumentację fotograficzną (serio, moglibyśmy zrobić szczegółową rekonstrukcję ;)), ale pozwolę jej sobie tu w całości nie zamieszczać ;) Ograniczmy się do paru zdjęć.
Kiedy udało się nam już opuścić pokład U-Boota, było raczej jasne, że nasza wycieczka na Rugię zbliża się nieubłaganie ku końcowi – na dotarcie na kredowe klify mieliśmy za mało czasu (ostanie wejście było około 17, a jeszcze trzeba liczyć czas na przejście sporego kawałka z parkingu – tymczasem było już dobrze po 17), podobnie rzecz miała się z dojazdem na Kap Arkona. Musieliśmy wziąć też pod uwagę utrudnienia w postaci godzin otwarcia mostu na stały ląd. Zdecydowaliśmy się więc jeszcze tylko podjechać na chwilę do pobliskiego Lohme, zejść do małego portu i obejrzeć Schwanenstein, czyli łabędzią skałę.
A potem przez Lietzow i Bergen wróciliśmy do Stralsundu – tym razem już szczęśliwie przez stary most, z którego nie udało nam się skorzystać rano.
Jak oceniam dzień spędzony na Rugii? Na pewno wykonanie planu byłoby lepsze, gdyby nie problemy z dojazdem i wizyta na ekhem, ekhem, targu. Jak widać nie koncentrowaliśmy się w trakcie tej krótkiej wycieczki na naturze – poznanie Rugii od tej strony wymaga co najmniej kilku dni i chyba lepiej byłoby zrobić to rowerem (ilość ścieżek rowerowych na wyspie idzie pewnie w setki kilometrów). Na pewno negatywnie zaskoczyła nas kwestia parkowania i generalnie spora ilość ludzi w miasteczkach. Skoro było ich tylu we wrześniu w okresie pandemii, to w normalnym sezonie jest pewnie kilkanaście razy więcej. I robi się już spory tłum, który jak dla mnie eliminuje Rugię jako miejsce wyjazdu wypoczynkowego.
No dobrze, to byłoby na tyle z dnia spędzonego na Rugii. W kolejnym odcinku jeszcze krótka rundka po Stralsundzie, a potem jedziemy dalej do Lubeki.Kolejny dzień wita nas ponownie piękną pogodą, więc pakujemy szybko bagaże do auta i postanawiamy wybrać się po śniadaniu na spacer do portu, który widzieliśmy do tej pory tylko po ciemku. Jest środek tygodnia, cicho i spokojnie, jedynie w okolicy głównych atrakcji portu w Stralsundzie – żaglowcu Gorch Fock oraz Ozeaneum – widać więcej ludzi.
Mamy też okazję zobaczyć w końcu w pełnej krasie nasze mostowe nemezis ;) Proszę Państwa, o to jego/jej wysokość Rügenbrücke! (Jeżeli ktoś miał okazję się przejechać, niech opowie, jak było.)
Ozeaneum, czyli oceanarium, a właściwie nowoczesne centrum wiedzy o mrozach i oceanach, jest bez wątpienia ciekawym miejscem, ale nas ciągnie do starego Muzeum Morskiego, które mijaliśmy w trakcie spaceru w pierwszego popołudnia. Tym bardziej, że znajduje się ono w starym, gotyckim kościele i klasztorze, podobnie jak nasze ulubione muzeum wrocławskie, czyli Muzeum Architektury. Faktycznie, wewnątrz można dostrzec sporo podobieństw.
Sama ekspozycja nie była może zbyt fascynująca, koncertowała się na modelach statków i zwierząt, a akwariów z morską fauną i florą było zaledwie kilka. Dodatkowo kilka sali było pustych. Widać, że co ciekawsze eksponaty przeniesiono do Ozeaneum – być może już w związku z przygotowaniami do remontu, który zaczął się w listopadzie 2020 roku i ma potrwać do 2023 roku. Potem muzeum ma zostać otwarte w nowej, odświeżonej formule. Natomiast sam klimat gotyckiego kościoła, któremu nadano nową funkcję – wspaniały.
I tym akcentem nasza przygoda ze Stralsundem kończy się. Jeżeli zastanawiacie się, czy warto tu przyjechać, to odpowiem, że moim zdaniem zdecydowanie warto. Historia miasta jest pełna wzlotów i upadków, ale widać, że zdecydowanie zyskało ono na transformacji po zjednoczeniu Niemiec i ma swój unikatowy klimat. Warto zatem zatrzymać się tu chociażby na kilkugodzinny spacer.
Droga ze Stralsundu do Lubeki zajęła nam ok. 2,5 godziny (głównie przez utrudniony wyjazd ze Stralsundu – policja nadal kierowała ruchem w stronę Rugii). W Lubece zatrzymaliśmy się w hotelu Marcure Luebeck City Center – gdyby ktoś był zainteresowany, szczegółowa recenzja znajduje się w odpowiednim wątku. Ogólnie mogę powiedzieć, że pod względem położenia w stosunku do starego miasta hotel jest w porządku, poza tym jest raczej przeciętny. No i ma mikroskopijny parking, gdzie ciężko wjechać większym autem. Na pewno da się znaleźć coś lepszego z sieciówkowych hoteli w porównywalnej cenie.
Po samym przyjeździe mieliśmy kilka spraw zawodowych do załatwienia, więc udaliśmy się tylko na mały rekonesans, przy okazji odkrywając całkiem sympatyczną miejscówkę z jedzeniem – Peter Pane (która okazała się być sieciówką – przyjdzie nam jeszcze raz w trakcie wyjazdu skorzystać :)) Nie mam z tego spaceru zbyt wielu zdjęć, bo wiało jak cholera i nie bardzo chciało mi się sięgać po telefon (tym bardziej, że i tak wiedziałam, że kolejnego dnia przejdziemy bardzo podobną trasę). Dlatego póki co tylko kilka zdjęć miasta w nocnej scenerii – dwie ocalałe z bombardowania w trakcie II WŚ bramy miejskie (Holstentor i Burgtor), witryna sklepu ze sławnym marcepanem oraz dworzec główny. Reszta – w kolejnym odcinku :)
Pierwotny plan zakładał dwa noclegi w Lubece i – poza zwiedzaniem samego miasta – odwiedzenie również Travemünde i dalszy przejazd wybrzeżem w kierunku Heiligenhafen. Potem jednak naszym gospodarzom z Hamburga udało się załatwić wolny piątek w pracy, więc ostatecznie skróciliśmy pobyt do jednego noclegu i zwiedzania miasta dnia kolejnego. W sumie zwiedzanie zajęło nam ok. 6-7 godzin i myślę, że była to optymalna ilość czasu na przespacerowanie się po centrum szlakiem najważniejszych zabytków i odwiedzenie jednego muzeum.
Ale zanim zaczniemy zwiedzać, to warto sobie zadać pytanie, z czym kojarzy się Lubeka? Fascynatom historii średniowiecznej zapewne z Hanzą, fanom historii współcześniejszej - z pierwszym dużym nalotem bombowym na Rzeszę i Willym Brandtem, wielbicielom słodyczy – ze znanym w całej Europie marcepanem. A germanistom (do których należy autorka tej opowieści)? Oczywiście z Tomaszem Mannem i Buddenbrokami. Każdy germanista wie, że rzeczona książka jest najlepszym przewodnikiem po mieście i dlatego obowiązkowo odświeża sobie lekturę przed zwiedzaniem… To ostatnie jest oczywiście żartem, niemniej jednak zwiedzanie Lubeki śladami Tomasza Manna jest popularnym motywem:
https://www.visit-luebeck.com/old-town/ ... atic-tours
My jednak zdecydowaliśmy się na zwiedzanie we własnym zakresie, tym bardziej, że z wiadomych powodów staraliśmy się unikać dużych skupisk ludzi. Co swoją drogą nie było łatwe, ponieważ Lubeka – w przeciwieństwie do Stralsundu – od rana była pełna turystów.
Wycieczkę po mieście rozpoczęliśmy od znanej już ze zdjęcia w scenerii wieczornej bramy Holstentor, jednego z najważniejszych hanzeatyckiego zabytków miasta, będącej pierwotnie częścią średniowiecznych fortyfikacji. Od blisko 200 lat brama jest oficjalnym symbolem Lubeki, a w 1987 została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO (razem z innymi zabudowaniami z okresu Hanzy). Pomieszczenia wewnątrz zostały zagospodarowane pod małe muzeum poświęcone historii handlu w mieście, jednak nas od wejścia do środka odstraszyła spora kolejka oczekujących.
Nie tracąc czasu minęliśmy znajdujące się tuż koło bramy średniowieczne spichlerze solne (obecnie znajdują się w nich sklepy i restauracje), przekroczyliśmy rzekę Trave i znaleźliśmy się na starym mieście.